Quantcast
Channel: sport – Strona 4 – Backpakuje
Viewing all 65 articles
Browse latest View live

A droga długa była

$
0
0

Wyjechałam o 8 ze Szczecina. Na miły początek była taksówka do Berlina, zamiast oczekiwanego busa. Przepakowywanie trwało długo i dłużej, był to skomplikowany proces, aby w rezultacje z 3 bagaży podręcznych uzyskać jeden, czego wymagał przewoźnik. Pzyjechała Ma, z którą razem się w tę podróż wybrałam.

Lot do Budapesztu odbył się bez większych turbulencji.

Autobus spod lotniska na stację metra nie sprawił nam problemu.  Metrem jechałyśmy na gapę, bo nie znalazłyśmy kasownika. Tak o to pierwszy raz ‚wycykałyśmy’ węgra.

Kolejny etap naszej podróży to przejazd autokarem z Budapesztu do Veszprem.

Podróż zakończyłyśmy przejazdem węgierską taksówką pod nasz hotelik. Byłyśmy zbyt zmęczone na jakąkolwiek inną formę dotarcia do celu. Jak się później okazało, nas taksówkarz nie naciągnął jak to czynią tutejsi kierowcy z zagranicznymi turystami. Nas węgier nie ‚wycyka’! ;-)

Dostałyśmy mały, ale przytulny pokoik, widoczny na zdjęciu.

Dzień dzisiejszy można by rozpisać znacznie obszerniej, ale zmęczenie z powiek spływa na palce  i nie pozwala pisać więcej.

Wrażenia z dnia dzisiejszego: język węgierski jest zupełnie niezrozumiały a sami węgrzy bardzo mili.

Dobranoc.


Balaton

$
0
0
Balaton

Zaraz po zrobnieniu 30 brzuszków (każdego dnia robimy z Ma o 5 więcej, a zacęłyśmy od 20) i po kanapkowym śniadaniu, całą grupą (poza zaspanymi turkami) ruszyliśmy na Balaton. Dziś też dołączyła do nas sympatyczna greczynka, zasilając swą osobą erasmusowy team.

Jechaliśmy autobusem i mimo, że wysiedliśmy na złym przystanku to znaleźliśmy upragniony Balaton. Pogoda nie zachwycała – nie było słońca i czasami kropiło, więc zdjęcia nie nabrały pożądanych kolorów, ale samo jezioro jest cudowne. Męska część grupy pływała a ja wraz z Ma  podwinęłyśmy spodnie i nóżki swe zamoczyłyśmy w największym jeziorze Europy Środkowej.

Obiad w nadbalatońskiej knajpie przypomniał mi, że można nie wiedzieć czym jest wegetarianizm. Węgierski kelner był wyjątkowo zdziwiony widząc, że nie wcinam ze smakiem tych frytek i ryżu spod kurczaka, świnki i jakiegoś tłustego mięsiwa bliżej mi nie znanego. „Przecież ryż to nie mięso”. Fakt, jest w tym ziarnko (ryżu) prawdy.

Wino węgierskie to dobra inwestycja. Smaczne, wytrawne, czerwone wino za 3,5zł. Tańsze niż piwo a ma 11,5 a nie 2 lub 3% jak większość węgierskich piw.

Wieczór był deszczowy.

Vesprem

$
0
0
Vesprem

Dziś miał miejsce spacer po Veszprem. Szukałyśmy zamku, znalazłyśmy posąg królów i wzgórze znane ze zdjęć googla.

Dziś dowiedziałam się, że: pralinka to węgierska wódka smakowa- mocna, ale całkiem smaczna’ egeszegedre (jakkolwiek się to pisz) to węgierskie „na zdrowie”; węgrów przeraża język polski nie mniej niż nas węgierski.

Jutro do szkoły, pora spać.

PS. Wszystkiego najlepszego Damianie z okazji urodzin ;*

Article 8

$
0
0

Sprawy tutaj się nieco skomplikowały. Od czterech dni trwa tu semestr a ja nadal nie wiem jakie mam przedmioty, kiedy, gdzie i z kim. Przedmioty, które wybrałam sobie przed wyjazdem w znacznej części odbywać się będą w semestrze letnim, a nawet jeżeli są teraz, to albo po węgiersku, albo nie ma dla nas miejsc. Codziennie jestem na uczelni dowiadywać się co i jak, i każdego dnia wszystko się zmienia. Erasmusi studiujący turystykę mają zajęcia od poniedziałku, ekonomiści i zarządcy czekają. Jest to całkiem męczące, bo całe dnie spędzamy na czekaniu pod drzwiami na kolejne osoby, które mówią co innego każdego dnia. Nie jest to zbyt dopracowane i wszystkie te procedury zaczynają już irytować. A, no i codziennie trzeba podpisać kolejne papierki, kolejne dokumenty. Mam już pozwolenie na stąpanie po węgierskiej ziemi, legitymację studencką (50% zniżki!) i kartę SIM- żeby kupić tu zwykłą kartę, nie wystarczy iść do kiosku jak w Polsce, trzeba pokazać dowód i podpisać umowę! No i jest to znacznie droższe.

Mam też kartę mieszkańca hotelu Magister, w którym mieszkają zarówno Erasmusi, węgierscy studenci jak i goście hotelu. Z tym, że hungarscy studenci płacą 13 tys. forintów a my 39 tys. za łóżko w pokoju 2-osobowym. Nie jest to w porządku, nie jest to tanio. Najzabawniejsza historia miała miejsce wczoraj. Choć wówczas nie było nam do śmiechu:

Pamiętacie jak w Polsce przed laty oryginalność programów na kompie sprawdzana była przez policję? Później okazało się to bezprawne. Tutaj widocznie mają inne prawo. Węgierscy studenci ostrzegli nas przed węgierską policją, podobno taka wizyta miała tu miejsce 2 lata temu. Wszystkie nasze laptopy, kable, dyski wrzuciliśmy do samochodu jednego z Erasmusów. I nie ma się co śmiać, Węgrzy wynosili z budynku nawet swoje komputery stacjonarne. Wszystkie samochody na parkingu były w tym momencie warte dużo więcej niż przed wpakowaniem do nich dziesiątek komputerów :-) Początkowo obawialiśmy się, że nic to nie da, bo podawaliśmy numery naszych komputerów, aby dostać kable do Internetu. Obawy minęły gdy dowiedzieliśmy się, że koleś od IT też schował swój sprzęt :-) Policja nie przyszła, o północy komputery wróciły na biurka. W moim przypadku zmienia to niewiele, bo mam paskudnego neta, nie działa nic, lub muszę czekać godzinami na otwarcie się każdej strony. Wspomniany koleś od IT bardzo się stresował gdy przynosiłam mu kompa z polskim menu, więc chyba nie będę go więcej nachodzić. Poczekam na mojego Programistę.

Article 7

$
0
0

W Veszprem zaczęłą się jesień, nieco paskudna bo bardzo wietrzna i deszczowa. Niebo ciągle zachmurzone, skończyły się wspaniałe widoki z okna wieczorową porą (zdjęcia sprzed kilku dni).
Jutro pierwszy dzień zajęć- od 8:00 do 18:00…
Gosiu, wszystkiego najlepszego!

Pierwszy dzień szkoły

$
0
0

Po prawie 2 tygodniach obijania się, wstawania o 11 i zasypiania kilka godzin po północy, dziś trzeba było wstać znacznie wcześniej. Nie było to łatwe, ale punkt 8:00 wraz z 6 innych erasmusów siedziałam w ławce na zajęciach z komunikacji. Oczywiście niewiele z tej angielskiej komunikacji zrozumiałam, co doprowadzało do skrętu żołądka (szczególnie w chwilach, kiedy istniała groźba wyrwania do odpowiedzi). Lekcja trwał a3 godziny. Jeszcze kilka takich spotkań i nabawię się pożądnych wrzodów.

Kolejne zajęcia okazały się jedynie spotkaniem w celu ustalenia innej daty.

Jeszcze dziś czekają mnie zajęcia z marketingu. Już sama myśl o kolejnej lekcji przyprawia mnie o niestrawność.

Dwa tygodnie u hangarów

$
0
0
Dwa tygodnie u hangarów

Koniec drugiego tygodnia na Węgrzech to też drugi dzień zajęć. Dziś było nieco żenująco. Gra biznesowa na 8:00 to jakaś pomyłka, facet gadał do siebie, nie mam pojęcia co on na tym swoim tablecie bazgrał i skąd się brały wyniki tych wszystkich równań. Kolejne zajęcia to ten sam nauczyciel. Zajęcia z zarządzania produkcją i usługami podzielone zostały na dwie cęści- łącznie 3 godziny. Przerwa między spotkaniami wynosi 5 godzin. I nie można tu wyróżnić wykładów i ćwiczeń, bo nie różniły się niczym. Pierwsze spotkanie zakończyliśmy filmem z Charlim Chaplinem, i tym samym filmem rozpoczęliśmy kolejne spotkanie. Pan na wspomnianym tablecie narysował nam też mapę, jak dojść do ZOO i zaprezentował blog swego syna, który pisze z Erasmusa (nie powiem, że to głupi pomysł ;-)) i jego zdjęcia na picassie. Naprawdę, bardzo dziwny człowiek. A na zajęcia te chodzą 4 osoby…

Po powrocie na korytarzu spotkałam konia.

Jutro dzień wolny od zajęć. Jutro zrobię kalendarium do kalendarza. Jutro też przetłumaczę te wszystkie niezrozumiałe mi słówka zapisane podczas zajęć.

A teraz idę na piwo.

PS. Nie lubię Charliego Chaplina.

Pierogi i Żubrówka

$
0
0
Pierogi i Żubrówka

Wczoraj wieczorem erasmusi i kilku mentorów (ponad 20 osób) zaproszeni byli na wieczór polski. Kilka godzin trwało obieranie i gotowanie ziemniaków, krojenie cebuli, ugniatanie ciasa i lepienie pierogów- pierogów gigantów. Polki doszły do wniosku, że im większe pierogi tym mniej sztuk. I chyba się udało. Ruskie pierogi podbiły serca i żołądki europejczyków. Wódka z trawą żubrową, biało-czerwone flagi i polska muzyka dodały kolacji uroku.

W pabie poznałam nowe specjały węgierskie- nalewkę z ziołami i chyba goździkami, podawaną w zmrożonym kieliszku oraz -co dziwniejsze- wino mieszane z sodą lub colą (????).

Nie przetłumaczyłam słówek, nie zrobiłam kalendarium. Ale od czego mam dzień dzisiejszy? ;-)


Article 3

$
0
0

Veszprem tonie w chmurach. Rzadko można znalźć kilka suchych minut aby wyjść na spacer lub na zakupy do małego Tesco. Im więcej deszczu, tym dzień bardziej podobny do dnia. Dzisiejsza wyprawa do jaskiń w Tpolce nie doszła do skutku, drugie podejście jutro, wyruszamy o 11:30 z kuchni.

Dziś kolejna rzecz mnie zaskoczyła- w dyskotece (bo nazwanie tego klubem byłoby nadużyciem) jeden z węgrów miał pasek, którego klamra wyświetlała jakieś napisy. Podejrzewam, że było to na baterie, bo czerwone litery przelatujące przez zapięcie paska od spodni oświetlało pół parkietu. Przyznaję, niczym jest przy tym wino z colą.

Co do drinków, to wyboriwa gruszkowa jest naprawdę pyszna, to takie moje pozytywne odkrycie z tego dnia.

Tapolca

$
0
0
Tapolca

Tapolca oddalona jest o jakieś 50 km na zachód od Veszprem.  Miasteczko zabudową przypomina to nasze, ale posiada jaskinię, którą Veszprem poszczycić się nie może.

Jaskinia jest bardzo mała, ale widoki są niesamowite. Podziemne jezioro przepływa się w 3-osobowych łódkach, przy użyciu jednego pagajka. Wygląda to pięnie, czasami jest zbyt wąsko żeby wiosłować więc trzeba się odpychać od skał, a z sufitu skrapla się para. Woda jest bardzo czysta, miejscami całkiem głęboka. Przepłynięcie całości trwa jakieś 10-15 min (dłużej czeka się w kolejce).

Powrót na stopa okazał się genialnym pomysłem. Była to niejako próba przed kolejnymi, dłuższymi podróżami. W ciągu 5 min. zatrzymały się 2 samochody, z czego drugi  jechał do Veszprem. Bardzo dobrze to wróży na przyszłość.

Mimo cudnego oświetlenia zdjęcia wyszły bardzo poruszone (łódka nie była stabilna).

A z dnia wczorajszego zapomniałam wspomnieć o ‚greckiej’ kolacji. Pieczone w ziołavch ziemniaczki  połączyły się z oryginalnym sosem tzatziki przygotowanym przez greczynkę. Rozczarowalo mnie to nieco, bo okazuje się, że wersja orginalna (prawidłowa!) składa się on tylko z jogurtu, czosnku, ogórków i soli.

A pieprz?! A koperek?!  Dla mnie smakowało to jak przesolona mizeria. Polska wersja sosu greckiego smakuje mi zdecydowanie bardziej!

Auto-stop

$
0
0
Auto-stop

Wczoraj, wraz z Mr i Gi podjęłyśmy próbę dotarcia na wyspę Tihany na Balatonie na stopa. Nie do końca się udało, bo stanęłyśmy na złej drodze. W rezultacie dojechałyśmy do Balatonamandi. Miejscowość iście turystyczna (choć pozamykane sklepy z pamiątkami informowały o zakończeniu sezonu), oddalona od Veszprem o 15 km. W menu jednej z restauracji zamówić można rosół, kapuśniak i bigos- menu oczywiście  po polsku, choć z licznymi błędami.

Jezioro w tym miejscu wygląda cudownie, na trawiastych plażach turyści korzystali z ostatniej zapewne możliwości opalenia się, bo słońce grzało wyjątkowo mocno. Ciemne, lokalne piwo wypite w towarzystwie łabędzi to przysłowiowa kropka nad „i” całej wycieczki.

W drodze powrotnej trochę dłużej czekałyśmy na ‚okazję’, ale udało się.

To był bardzo udany dzień.

A dziś trwają ostatnie przygotowania do jutrzejszego podboju Wiednia i Bratysławy. Ta sama ekipa, ten sam środek lokomocji. Gi planuje odłączyć się od nas we Wiedniu, więc do Bratysławy jadę tylko z Mr. Mamy na to 3 dni, w poniedziałek muszę być na zajęciach. Plan jest bardzo luźny, powiedziałabym wręcz, że go nie ma. Bo trudno też planować jeżdżąc stopem, może znowu staniemy na nie tej wylotówce z Veszprem… ;-)

To był bardzo udany weekend

$
0
0
To był bardzo udany weekend

3 dni temu wyruszyłyśmy, wszystko zgodnie z planem. Autobusem miejskim dojechałyśmy pod TESCO, aby łapać tam stopa. Pierwszym szczęściarzem, który nas zabrał był węgierski prawnik, który wspominał, jak to on sam za młodu podróżował po Polsce, stopem oczywiście. Następne kilka kilometrów przejechałyśmy we 3 na 2 miejscach, bo tylko tyle było w dostawczym samochodzie kierowanym przez węgra mówiącego po węgiersku, mimo naszego zupełnego niezrozumienia. Następnym etapem podróży był przejazd przez autostradę z panem milczącym (chyba turek), który w efekcie nie jechał do Wiednia, jak początkowo myślałyśmy, ale zjeżdzał z autostrady przed austriacką stolicą. Tym samym, miałam okazję po raz pierwszy w swojej karierze autostopowicza łapać okazję z autostrady. Zlitował się nad nami czarnoskóry taksówkarz, który poza darmową podwózką do samego centrum Wiednia zostawił nam kilka cennych porad dotyczących miasta. Podsumowanie podróży- 3 godziny; 250 forintów na autobus miejski do tesco.

Jesteśmy w Wiedniu. Szybki spacer, pierwszy zachwyt, austriackie piwo wypite w ogrodach Muzeum Historii Sztuki. Opuszcza nas Gi, ona jedzie w innym kierunku. Z każdą minutą Wiedeń zachwyca nas bardziej. Im bliżej wieczoru tym więcej myślałyśmy o noclegu. Najtańszy hostel to 60E od osoby w pokoju bez internetu. Nie, aż tak wysoko to nie upadłyśmy- tu Austriacy okazali się bardzo pomocni- oprowadzili po mieście (Wiedeń nocą wygląda cudownie), zaprosili na piwo i zapewnili nocleg. Warunki były skandaliczne, ale 60E na ulicy nie leży ;-)

Z samego rana odnalazłyśmy Belweder, bardzo łądne miejsce. Rundka po mieście, wejście do katedry św. Szczepana i obowiązkowa kawa po wiedeńsku. Była to zapewne najdroższa kawa w moim życiu, nie wiem czy warta swojej ceny, ale w tym miejscu trzeba było jej spróbować.

Wylotówka do Bratysławy wskazana przez panią w biurze informacji turystycznej okazała się autostradą (nie, więcej na to nie idę!). Napotkani Polacy pokierowali nas do miejsca, gdzie kończy się Wiedeń i gdzie mamy szansę zatrzymania kolejnych szczęściarzy. Udało się i tu. 50 km dzielące obie stolice przejechaliśmy z Izraelczykiem i Słowaczką. Po raz pierwszy podwózka nie była bezinteresowna- musiałyśmy z Mr zaśpiewać piosenkę po polsku! „Generacja” Pidżamy Porno pozwoliła nam zaoszczędzić kolejnych kilka euro.

Bratysława nieco mnie zawiodła. Stara część miasta jest oczywiście cudowna, ale jest to tylko kilka wąskich uliczek z pubami i restauracjami skupionych przy zamku na wzgórzu.

Na to miasto przygotowałam się bardzo dobrze. Miałam zapisane co warto zaobaczyć, co warto wypić a co zjeść, co zobaczyć, a czego unikać. Także wszystkie domy studenckie i hostele nie były mi obce, wszystko zapisane na kartce z zeszytu. Szkoda tylko, że zostawiłam ją na ławce wsiadając do tramwaju.

Zostałyśmy bez jakiejkolwiek wiedzy, a punkt informacji został zamknięty 3 minuty przed naszym przyjściem (jak można zamknąć takie miejsce o 15 w sobotę?!?!?). Postanowiłyśmy nie szukać miejsca na nocleg- oszczędności szukałyśmy we wszystkim. Krążyłyśmy po pubach pijąc Złotego Bażanta i zajadając się pysznym, owczym serem. Około godziny 22 zwątpiłyśmy w swoje siły, a do tego zerwała się paskudna ulewa. Pożałowałyśmy 15E na nocleg w hostelu.

Po zmroku słowacka stolica zasnęła, a my wraz z nią. Tyle, że rano my się obudziłyśmy, a Bratysława nie, co bardzo mnie zasmuciło- większość sklepów z upatrzonymi dzień wcześniej suwenirami nie została otwarta.

O 15:30 rozpoczęłyśmy łapankę kolejnego szczęściarza, który tym razem zabierze nas do Gyor. Tutaj czekałyśmy chyba najdłużej, jakieś 30 min. No i ciągle padało. Z Gyor do Z Gyor jeszcze 2 samochody i wysiadłyśmy kilkaset metrów od naszego hotelu. Zmęczone i przemarznięte.

Tak, to był bardzo udany weekend.

Nareszcie!

$
0
0
Nareszcie!

Cała w skowronkach, jutro przylatuje Programista :-)

Plecak spakowany, kanapki przygotowane. Ok 10 jedziemy z Mr na wylotówkę obok dużego Tesco i łapiemy stopa do Budapesztu. Tam szybkie poszukiwania jakiegoś hostelu i cieszyć się będziemy czasem spędzanym w stolicy. O 16 pojadę na lotnisko i mocno się wtulę.

Będziemy mieć wspólne 5 dni. Zaplanowałam podróż po winnych rejonach węgier (Eger-Tokaj), ale plan jest tak elastyczny i nieprecyzyjny, że wszystko może się zdarzyć.

Do zobaczenia na węgierskich drogach.

Węgierskie wina

$
0
0
Węgierskie wina

Do Budapesztu dojechałyśmy szybko i sprawnie, miły Węgier podwiózł nas pod bramę zamku, mimo, że nie planował wjeżdżać do stolicy. Zamek, a także widok na miasto bardzo nam się podobał.

Przyjechał Da.

Dzień później kontynuowaliśmy zwiedzanie miasta. Polecana przez przewodnik restauracja okazała się ogromną pomyłką. Duża kawa wyglądała jak espresso, jeden z 2 zamówionych naleśników zapomniał odwiedzić mikrofalę, a moje „wegetariańskie” jedzenie polecone przez kelnerkę było posypane skwarkami. Akcja zakończyła się niesympatycznie, ale rachunku za moje mięsne danie nie zapłaciłam mimo upomnienia szefa tego przybytku, że „u nas na węgrzech się tak nie robi”. Restauracja została wykreślona z przewodnika.

Mr. wróciła do Veszprem a my złapaliśmy stopa do Eger. Poznaliśy Węgra, który z Kalwarii Zebrzydowskiej przywiózł płytę, której musieliśy słuchać przez całą autostradę. Pan musiał być bardzo wierzący, bo nie respektował reguł drogowych. A z autostrady na której nas wyrzucił  zabrał nas pierwszy nadjerzdżający samochód. Jakie to szczęście, że kierowca nie był na Kalwarii :-)

Po raz pierwszy muszę polecić miejsce, gdzie się zatrzymaliśmy. Jeżeli będziecie w Eger, zabukujcie nocleg w apartamencie Atrium. Rewelacyjne warunki i przemiły właściciel- a wszystko w rozsądnej cenie. Więcej noclegów z tej podróży polecać nie warto.

Eger słynie z wina Bycza Krew. O ile bardzo go nie lubiłam do tego pory, jeden wieczór zmienił moje zdanie o tym winie. Egerska piwniczka (jedna z niewielu otwartych poza sezonem) zachwyciła nas klimatem, cenami i jakością wina. Przepyszne, łagodne- mimo, że wytrawne.

Dzień następny to podróż do Miscolc. Wysiedliśy w Lillafured, bo zachwycił nas zamek, jezioro i jaskinie. Niestety nie było tam noclegu na naszą kieszeń, więc złapaliśmy stopa i przesympatyczne małżeństwo zawiozło nas do Miscolc-Tapolca, pokazując po drodze Miscolc i pomagając znaleźć nocleg w Tapolce, która podobno jest znacznie tańsza. I faktycznie, wioseczka, w której jest jeden mały sklepik posiada dziesiątki apartamentów dla turystów, którzy chcą oszczędzić na noclegach. W Tapolce jest też basen w jaskini. Miejsce niesamowite- piękne wręcz. Szkoda tylko, że wraz z nami do środka weszli pasażerowie kilku polskich autokarów. Na basenie nie dało się słyszeć języka innego niż polski.

Z Miscolc do Tokaja podwiózł nas prawosławny ksiądz, przybliżając historię miasta i kierując na niedrogi kemping. W mieście właśnie kończył się trzydniowy festiwal wina. Załapaliśmy się na kilka gałązek słodkiego winogrona i na węgierskiego langosza (jakby pączek na słono, smażony w głębokim oleju) z żółtym serem. Węgrzy polecają do tego śmietanę i masło (jakby nie było dosyć tłuste!).

Tokajska piwniczka równie zachwycająca jak egerska. Tyle, że tu serwowali tylko białe wino. Nie wiem czy bardziej upiliśmy się winem zamawianym, czy tym stawianym przez barmana lub innego klienta (jedynego poza nami). Kieliszek wina to koszt od 1 do 6zł.

Dzień później wracaliśmy tirem do Budapesztu. 80km/h na autostradzie, konieczność zmiany trasy przez wypadek na drodze i przegląd tego wraku u mechanika zajęły nam bardzo dużo czasu. Dobrze, że postanowilśmy wyjechać dzień przed wylotem Da., bo nikt nie spodziewał się spędzić tyle godzin w samochodzie.

Budapeszt nocą wygląda naprawdę niesamowicie, trzeba to zobaczyć!

Wtorek był bardzo deszczowy- na szczęśćie do tej pory nieliśmy dobrą pogodę. Ja wróciłam do Veszprem (już autobusem) a Da. pojechał na lotnisko.

Koniec cudownego przejazdu po winnych trasach Węgier. Warto było, choć wszystko zwiedzane szybko i niedokłanie.

Podsumowując zagubienia podczas podróźy: zniknął mi marker, którego Da przywiózł mi do pisania nazw miejscowości, płytę z nagranymi odcinkami dr Housa, kilka map i (znowu!!!) kartkę z notatkami, gdzie warto pojechać i co zobaczyć. Nastęnym razem chyba do wszystkiego doczepię kartkę z adresem, albo lepiej jakiś nadajnik.

Co do katastrofy ekologicznej z pobliskiej Ajki, to do Veszprem nic nie dotarło, mimo, że to tylko 40 km dalej. Jest dobrze.

Croatia

$
0
0
Croatia

4 dni u sąsiadów zza zachodniej granicy.

Tym razem nie na stopa, zorganizowała się grupa 5 osobowa, Ag. dysponowała samochodem. Wyjechaliśmy w czwartek rano. Droga była pełna stresu, jedni wkurzali drugich, drudzy się wkurzali na tych pierwszych. Szybko zasnęliśmy w Plitwickich Jezjorach, trzeba było przespać stres. Rano nie było lepiej, w Narodowym Parku o nazwie tożsamej z naszą miejscowością podzieliliśmy się na grupy, jedni w prawo inni w lewo.

Sam park zachwyca. Jest to 16 jezior połączonych kaskadami i wodospadami. Woda jest bardzo czysta, odbija wieloma ślicznymi kolorami. O tej porze roku drzewa dodają uroku temu miejscu, do błękitu wody dorzucają zieleń, czerwień i pomarańcz liści. Widok niesamowity. Brak tłumów turystów to wielka zaleta podróżowania po sezonie, minęłam tylko kilka grup polaków i azjatów. Polecam, niewątpliwie.

Pojechaliśmy do Sibieniku. Miasto małe i śliczne- idealne na wieczorne, chorwackie wino nad oceanem. Tu też mieliśmy trochę nieprzyjemności z właścicielem apartamentu, w którym mieszkaliśmy. Ambasador stacjonujący kilka lat w Polsce, opowiadający o swojej znajomości z Panią Bielicką, Panami: Wojtyłą i Popiełuszko rano postanowił zamknąć nam wszystkie furtki. Zawiniły obie strony, Ag. zasugerowała, że zostajemy dwie noce, właściciel nie potwierdził tego faktu. Rano, gdy spakowani i gotowi do wyjścia chcieliśmy zapłacić za minioną noc i wyjść pan domagał się zapłaty za połowę nocy, z której „zrezygnowaliśmy”. Jako, że on początku nie planowałam pozostania tam dłużej, musiałam wykłócić się o swoje racje. Nie obyło się bez zagrożenia policją. Wyszyliśmy nie płacąc nic dodatkowego. Na przyszłość, trzeba stanowczo mówić ile nocy się zostaje.

Granaty i limonki z ogrodu ambasadora były bardzo dobre.

Pojechaliśmy dalej, do Trogiru. Miasteczko równie urocze. Świetnie patrzy się na opadające nad oceanem samoloty, bo niedaleko starego miasta i przystani jest lotnisko (Split).

Z Chorwackich ciekawostek: zakupy możesz zrobić w sklepie STUDENAC i o dziwo, jest tam więcej produktów niż tylko alkohol i ryż! Choć dla  niektórych studentów pewnie ryż byłby awangardą w kuchni :-)


Węgierskie przemyślenia

$
0
0
Węgierskie przemyślenia

Czas leci szybko. Problemy na uczelni się mnożą. W Głowie rodzą się kolejne pomysły stopowych wycieczek tłumione po chwili kolejnymi zadaniami i egzaminami. Jutro egzamin z 500 stron Marketingu Strategicznego, we wtorek z biznesu a w środę kartkówa z węgierskich słówek. Nie widzę tego, szczególnie marketingu.

A od czasu ostatniego wpisu wydarzyło się niewiele. Na grze biznesowej ratuję moją fikcyjną firmę z zadłużenia, w którym się znalazła. Poprawnie nazywa się to bankructwem, ale zostało jeszcze kilka tygodni pracy, więc zastanawiam się ciągle jak nadrobić te utracone 4 mln euro. Moja firma służy pozostałym za przykład „jak nie należy zarządzać firmą”.

W piątek  10 Erasmusów podzielonych na 2 drużyny strzelało do siebie kulkami z farbą. Drużyna białych, którą reprezentowałam oczywiście przegrała, ale zabawa była przednia. Nie lubię, gdy ktoś zbyt poważnie bierze takie zabawy, nie lubię gdy do tego ktoś oszukuje. Na szczęście nie w mojej drużynie :-)

A wczoraj byliśmy w węgierskiej restauracji na węgierskiej kolacji. Po kilku już posiłkach węgierskich i kilku odwiedzonych restauracjach dochodzę do kilku smutnych wniosków:

1) Węgierska kuchnia nie jest przyjazna wegetarianom,

2) Węgierska kuchnia nie jest przyjazna nikomu, kto oczekuje od posiłku jakiegokolwiek smaku,

3) Węgierska kuchnia jest po prostu niesmaczna,

4) Jak kapusta kiszona to tylko w Polsce,

5) Poziom obsługi w tutejszych restauracjach jest żenujący, wszystko jest nie tak jak być powinno,

6) Wino jest zawsze dobre.

Heviz

$
0
0
Heviz

 

Tydzień uczelniany zakończył się w czwartek. Z 3 minionych egzaminów, wyniki znane są z jednego- nie zaliczyłam. Bywa. 

Czwartek spędziłam w doborowym towarzystwie- z samą sobą. Brakowało mi tego, bo wiecznie otwarte drzwi od pokoju i dające się słyszeć głosy z kuchni potrafią zmęczyć- bynajmniej mnie bardzo. Większość Erasmusów już gdzieś wyjechała, więc zapanowała piękna cisza. We czwartek zrobiłam wiele z tych rzeczy, na które normalnie nie mam czasu lub siły. 

W piątek rano wyruszyłyśmy do Heviz. Podróż początkowo stresowa, wydłużona o zakupy w Tesco w Tapolce zakończyła się pomyślnie, bo zostałyśmy podwiezione pod główne wejście do centrum spa. Dzień wyjątkowo słoneczny, temperatura powietrza 23 stopnie, a temperatura wody przy powierzchni jeziora położonego w centrum miasta- 32 stopnie! To genialne wrażenie, gdy pływa się w ciepłej wodzie między kolorowymi liliami, patrząc na jesienne kolory drzew. Woda w jeziorze była bardzo czysta. Bardzo, bardzo polecam. (3 godziny korzystania z jeziora to ok 27zł dla studentów). 

Krótki spacer po mieście przedłużył się nieco po zakupie 1,5l lokalnego wina zakupionego w plastikowej butelce po wodzie. Dobre wino i piękne widoki pozwoliły nam zapomnieć o fakcie, że o tej porze roku dzień kończy się wcześniej.
Na wylotówkę trafiłyśmy stosunkowo wcześnie, ale było bardzo ciemno. Ku naszemu zdziwieniu, dojechałyśmy szybko i sprawnie. Odległość od Veszprem- ok 85km.

Tihany

$
0
0
Tihany

Tihany to turystyczna miejscowość położona na półwyspie o tej samej nazwie. Półwysep oblewany jest wodami Balatonu, a na półwyspie znajdują się też 2 inne jeziora.

O tej porze roku wszystkie wille (bogactwem i przepychem robią niesamowite wrażenie) stoją puste i zamknięte. Widocznie są to jedynie letnie rezydencje. W ogóle półwysep był bardzo wyludniony, wyjątkowo niewiele sklepików nęciło magnesami, pocztówkami i kubkami z napisem „I love Balaton”. Dziwne to w tej części kraju.

Widoki faktycznie piękne, ale w porównaniu do odwiedzonego dzień wcześniej Heviz, Tihany znacznie mniej mi się podobało.

Warto dodać, że wypiekają tam najlepsze na Węgrzech Pogácsa (choć mogę być nieobiektywna- do tej pory jadłam tylko Pogácsa z Tesco :-)). A są to małe węgierskie bułki z ciasta jakby-francuskiego, z charatketystyczną kratką na wierzchu. W piekarni w Tihany były w wersji bardzo tłustej, słonej i z dużą ilością pieprzu- coś pysznego!

weekend jeszcze dłuższy

$
0
0

Egzaminy udało się zaliczyć, nawet dobrze. Gorzej z przedmiotem symulacja biznesowa- jedna wielka masakra i pierwsza jestem w kolejce po niezaliczenie. Uczelnia uczelnią, ale nie to jest przecież najważniejsze :-)

Tydzień skończył się szybciej, bo dzisiejsza zajęcia węgierskiego zostały odwołane. W poniedziałek węgrzy także mają dzień wolny, nie mamy zajęć, więc podsumowując mam 6 dni weekendu :-) Dziś trzeba było załatwić kilka spraw, jak na przykład zakupki- tutaj robi się co raz zimniej, trzeba było zaopatrzyć się w nowiutką, śliczniutką bluzę ;-) Kupiłam też markera, bo wkurza mnie ciągłe pisanie nazw miejscowości długopisem, którego i tak nie widać z drogi.

Od jutra zaczynam stopować- plan jest dosyć ambitny- przejechać na stopa ponad 1000 km. Celem jest Belgrad, ale po drodze chciałabym zachaczyć o 2 inne serbskie miasta oraz jedno przygraniczne po węgierskiej stronie, które wydaje się być interesujące, ale nie ma lepszej metody niż samemu to sprawdzić.

Bez mapy, z marnym przygotowaniem-  ruszamy!

Article 0

$
0
0

W czwartek siedziałam do późnych godzin nocnych, nawet nie pamiętam dlaczego. Mało to rozsądne, bo rano trzeba było wstać bardzo wcześnie.

Podróż rozpoczęła się źle: wydrukowane z Worda mapy były bardzo nieczytelne, podmiejski autobus jadący do TESCO odjechał sekundę przed naszym przyjściem (co było przyczyną przyszłych komplikacji i zgrzytów w grupie). W efekcie udało się złapać pana kierowcę, który podwiózł nas kilka miejscowości dalej. Podczas tej trasy zrodził się w głowie nowy pomysł- pojechanie do Milano we Włoszech, bo tam właśnie jechał nasz miły kierowca, ale przecież nie to było naszym celem- kontynuujemy wyprawę do Belgradu.

Następnie jechałyśmy z panem Niemówiącymnic, który na koniec dał nam kupon zniżkowy do McDonalda, na zestaw (!?).
Pod Budapeszt dojechałyśmy tirem z chłopaczkiem, który po angielsku mówił tylko „party, party?” i podgłaśniał muzykę. To było nasze małe party.

Stałyśmy długo przed tabliczką „Budapeszt”, było coraz zimniej i kończyła się kolejna tabliczka czekolady. Obie zasypiałyśmy na stojąco. Obudził nas podjeżdżający radiowóz policji, upominając grzecznie, że jeżeli przejdziemy 300m tą drogą to nie będziemy już nielegalnie stały na autostradzie. Fakt, nie zauważyłyśmy.

Z panem biznesmenem mówiącym do nas po rosyjsku dojechałyśmy do jakiegoś zadupiewa. Całą drogę robiłyśmy to, czego robić w obcych samochodach nie wypada- spałyśmy. Próbowałam wszystkiego- szczypałam się w policzek, przecierałam oczy i starałam się nawet zrozumieć o czym on do mnie mówi, ale nie dałam rady- ciągle zasypiałam. Dostałyśmy kilka rad: nie wsiadać do samochodów z turecką i rumuńską rejestracją.

Pan który zabrał nas z zadupiewa docelowo jechał do Szeged- przygranicznego miasta Węgier, o którym czytałam to i tamto- ok., mała modyfikacja planu- zostajemy na noc w Szeger. Bałam się, że jeżeli nadal podróż będzie szła tak kiepsko, to możemy utknąć w jakiejś serbskiej dziurze, a węgierskie dziury są mi póki co bardziej znane.

Miasto ok., choć bez większych rewelacji. Bardzo studenckie, porównywane do mojego Veszprem, ale tej wiosce do Szeger bardzo dużo brakuje. Wszystkie akademiki były pełne więc mroźną noc spędziłyśmy w całodobowej jadłodajni studenckiej. Niesamowite przeżycie- polecam- szczególnie mina pani kelnerki kiedy po 5 godzinach zmieniłyśmy stolik, żeby ona mogła rozłożyć sztućce na śniadanie. Jej nadzieja, że już wychodzimy prysła jak bańka mydlana.

Trochę się rozjaśniło. Po ciepłym rogaliku w TESCO (wiecie jakie to wspaniałe doświadczenie być pierwszym klientem?!  ) dojechałyśmy na granicę z panią prowadzącą biznes paprykowy, a nawet muzeum papryki! Przemiła kobieta (była w Polsce na stopa), dowiozła nas na przejście graniczne, miło, że pracowała kawałek wcześniej. W ogóle często jest tak, że kierowcy wspominają nam, że w przeszłości sami jeździli stopem.

I tu się kończy przygoda Węgierska, jutro opiszę wrażenia serbskie.

Viewing all 65 articles
Browse latest View live