Do Budapesztu dojechałyśmy szybko i sprawnie, miły Węgier podwiózł nas pod bramę zamku, mimo, że nie planował wjeżdżać do stolicy. Zamek, a także widok na miasto bardzo nam się podobał.
Przyjechał Da.
Dzień później kontynuowaliśmy zwiedzanie miasta. Polecana przez przewodnik restauracja okazała się ogromną pomyłką. Duża kawa wyglądała jak espresso, jeden z 2 zamówionych naleśników zapomniał odwiedzić mikrofalę, a moje „wegetariańskie” jedzenie polecone przez kelnerkę było posypane skwarkami. Akcja zakończyła się niesympatycznie, ale rachunku za moje mięsne danie nie zapłaciłam mimo upomnienia szefa tego przybytku, że „u nas na węgrzech się tak nie robi”. Restauracja została wykreślona z przewodnika.
Mr. wróciła do Veszprem a my złapaliśmy stopa do Eger. Poznaliśy Węgra, który z Kalwarii Zebrzydowskiej przywiózł płytę, której musieliśy słuchać przez całą autostradę. Pan musiał być bardzo wierzący, bo nie respektował reguł drogowych. A z autostrady na której nas wyrzucił zabrał nas pierwszy nadjerzdżający samochód. Jakie to szczęście, że kierowca nie był na Kalwarii
Po raz pierwszy muszę polecić miejsce, gdzie się zatrzymaliśmy. Jeżeli będziecie w Eger, zabukujcie nocleg w apartamencie Atrium. Rewelacyjne warunki i przemiły właściciel- a wszystko w rozsądnej cenie. Więcej noclegów z tej podróży polecać nie warto.
Eger słynie z wina Bycza Krew. O ile bardzo go nie lubiłam do tego pory, jeden wieczór zmienił moje zdanie o tym winie. Egerska piwniczka (jedna z niewielu otwartych poza sezonem) zachwyciła nas klimatem, cenami i jakością wina. Przepyszne, łagodne- mimo, że wytrawne.
Dzień następny to podróż do Miscolc. Wysiedliśy w Lillafured, bo zachwycił nas zamek, jezioro i jaskinie. Niestety nie było tam noclegu na naszą kieszeń, więc złapaliśmy stopa i przesympatyczne małżeństwo zawiozło nas do Miscolc-Tapolca, pokazując po drodze Miscolc i pomagając znaleźć nocleg w Tapolce, która podobno jest znacznie tańsza. I faktycznie, wioseczka, w której jest jeden mały sklepik posiada dziesiątki apartamentów dla turystów, którzy chcą oszczędzić na noclegach. W Tapolce jest też basen w jaskini. Miejsce niesamowite- piękne wręcz. Szkoda tylko, że wraz z nami do środka weszli pasażerowie kilku polskich autokarów. Na basenie nie dało się słyszeć języka innego niż polski.
Z Miscolc do Tokaja podwiózł nas prawosławny ksiądz, przybliżając historię miasta i kierując na niedrogi kemping. W mieście właśnie kończył się trzydniowy festiwal wina. Załapaliśmy się na kilka gałązek słodkiego winogrona i na węgierskiego langosza (jakby pączek na słono, smażony w głębokim oleju) z żółtym serem. Węgrzy polecają do tego śmietanę i masło (jakby nie było dosyć tłuste!).
Tokajska piwniczka równie zachwycająca jak egerska. Tyle, że tu serwowali tylko białe wino. Nie wiem czy bardziej upiliśmy się winem zamawianym, czy tym stawianym przez barmana lub innego klienta (jedynego poza nami). Kieliszek wina to koszt od 1 do 6zł.
Dzień później wracaliśmy tirem do Budapesztu. 80km/h na autostradzie, konieczność zmiany trasy przez wypadek na drodze i przegląd tego wraku u mechanika zajęły nam bardzo dużo czasu. Dobrze, że postanowilśmy wyjechać dzień przed wylotem Da., bo nikt nie spodziewał się spędzić tyle godzin w samochodzie.
Budapeszt nocą wygląda naprawdę niesamowicie, trzeba to zobaczyć!
Wtorek był bardzo deszczowy- na szczęśćie do tej pory nieliśmy dobrą pogodę. Ja wróciłam do Veszprem (już autobusem) a Da. pojechał na lotnisko.
Koniec cudownego przejazdu po winnych trasach Węgier. Warto było, choć wszystko zwiedzane szybko i niedokłanie.
Podsumowując zagubienia podczas podróźy: zniknął mi marker, którego Da przywiózł mi do pisania nazw miejscowości, płytę z nagranymi odcinkami dr Housa, kilka map i (znowu!!!) kartkę z notatkami, gdzie warto pojechać i co zobaczyć. Nastęnym razem chyba do wszystkiego doczepię kartkę z adresem, albo lepiej jakiś nadajnik.
Co do katastrofy ekologicznej z pobliskiej Ajki, to do Veszprem nic nie dotarło, mimo, że to tylko 40 km dalej. Jest dobrze.